Bądźmy w kontakcie!
Zapisz się do newslettera i otrzymuj podróżnicze informacje na swoją skrzynkę mailową.
Rajskie plaże, turkusowa woda, okazałe charakterystyczne skały, niesamowita roślinność, przepyszne owoce i piękna pogoda niemal przez cały rok. Tak w wielkim skrócie można opisać Seszele. Archipelag 115 wysp często nazywany Wyspami Szczęścia był moim podróżniczym marzeniem od wielu lat. I w końcu się udało! Ten wpis rozpoczyna cykl postów o Seszelach, w którym opowiem Wam, co warto wiedzieć przed wyjazdem, jak dolecieć na wyspy, kiedy najlepiej jechać, jak się poruszać po Seszelach i wiele praktycznych informacji. W kolejnym wpisie pokażę Wam najpiękniejsze plaże na wyspach.
Położenie geograficzne Seszeli sprzyja rajskim wakacjom przez cały rok. To państwo wyspiarskie leżące na Oceanie Indyjskim, ok. 1600 km od wybrzeży Afryki. Znajduje się na północ od Madagaskaru. W pobliżu znajdują się Mauritius i Reunion na południu oraz Malediwy na północnym wschodzie.
Jednak nie zawsze tak było! Dzisiejsze Seszele wiele lat temu były częścią superkontynentu Gondwana. 180 mln lat temu superkontynent zaczął się rozdzielać. Najpierw Australia i Antarktyda oddzieliły się od Madagaskaru/Indii/Seszeli około 130 mln lat temu, a następnie Madagaskar oddzielił się od Seszeli/Indii jakieś 84 mln lat temu. Seszele zaś oddzieliły się od Indii 65 mln lat temu.
Seszele stanowią grupę 115 wysp, z czego tylko 33 wyspy są zamieszkałe. Największa z wysp to Mahé (144 km²) i to na niej znajduje się stolica kraju Victoria. Zamieszkuje ją około 80-90% ludności Seszeli. Pozostałe większe wyspy to Praslin (38,8 km²), Silhouette (20,7 km²) i La Digue (10,4 km²).
Właściwie każda pora jest dobra, aby polecieć na Seszele. Wyspy leżą w strefie klimatu równikowego wilgotnego z odmianą monsunową. Przyjemne dla nas temperatury utrzymują się przez cały rok. Średnia temperatura powietrza waha się przez cały rok od 24°C do 30°C.
Najchłodniejsze miesiące to lipiec i sierpień. Temperatura w tym czasie spada nawet do 21°C. Południowo-wschodni wiatr wieje regularnie od maja do listopada, czyniąc ten okres najprzyjemniejszym w roku. Cieplejsza połowa roku przypada na okres od grudnia do kwietnia, kiedy wilgotność wzrasta do 80%. Najgorętsze są marzec i kwiecień, ale temperatura niezbyt często przekracza 31 stopni. Większość wysp leży na zewnątrz pasa cyklonów, więc mocne wichury są rzadkością.
Seszele są ogólnie bezpiecznym krajem, jednak istnieje ryzyko związane z wyspami. Notuje się niewiele przestępstw, ale w kraju występuje jedna z największych dysproporcji majątkowych na świecie. Chociaż nie ma oficjalnych statystyk, na Seszelach zdarzają się włamania i rabunki. Przestępstwa te na ogół nie są brutalne i jest mało prawdopodobne, że doznasz obrażeń fizycznych. Odradza się poruszanie po zmierzchu i tak, jak wszędzie – należy zachować ostrożność i nie obnosić się z gotówką i innymi cennymi rzeczami. Nie należy zostawiać rzeczy bez nadzoru na plaży. Jeśli zatrzymujesz się w hotelu, pamiętaj o zabezpieczeniu kosztowności w sejfie.
Warto pamiętać, że na większości plaż nie ma ratowników, więc należy zachować ostrożność, szczególnie jeśli podróżujesz z małymi dziećmi. Na niektórych plażach obowiązuje zakaz kąpieli ze względu na wysokie fale. Ponadto słońce może być bardzo szkodliwe dla najmłodszych, a u dorosłych może powodować oparzenia, a nawet udar słoneczny. Dlatego zawsze powinieneś chronić się, nosząc krem z filtrem przeciwsłonecznym.
Na Seszelach nie ma polskiej placówki dyplomatycznej. Zgodnie z prawem UE, obywatele polscy przebywający w państwach trzecich, czyli poza Unią Europejską, w których nie ma polskiej placówki, uprawnieni są do pomocy dyplomatycznej i konsularnej państw członkowskich UE posiadających w danym kraju placówkę, na takich samych warunkach, na jakich państwa te pomagają swoim obywatelom.
Przed wyjazdem na Seszele nie są wymaganie dodatkowe szczepienia.
Odległość z Polski na Seszele wynosi ponad 7.000 km i i oczywiście najlepiej ją pokonać na pokładzie samolotu. Aktualnie z Warszawy na wyspy możemy dolecieć czterema liniami lotniczymi: Qatar, Emirates, Turkish Airlines oraz Ethiopian Airlines.
Obecnie nie ma możliwości dostania się na Seszele bezpośrednio z Polski. Linie lotnicze Qatar, Emirates, Turkish Airlines oraz Ethiopian Airlines oferują połączenia z kilkugodzinną przesiadką.
Wielu z Was pewnie zadaje sobie teraz pytanie, ile się leci na Seszele? Czas lotu bezpośredniego to od 11 do 12 godzin. Jeśli lecicie jedną z popularnych linii lotniczych, czeka Was jeszcze kilkugodzinna (nam wyszły 4h) przesiadka w Doha, Dubaju lub Stambule czy Addis Abebie.
Zanim wybierzecie się na Seszele, koniecznie sprawdźcie obowiązujące obostrzenia na stronie gov tutaj.
Przed przylotem należy uzyskać zgodę na wjazd na Seszele, mieć wykupione ubezpieczenie zdrowotne oraz ważny paszport minimum przez kolejne 6 miesięcy. Przyda się także potwierdzenie rezerwacji noclegu, bilet powrotny, potwierdzenie posiadania środków na pobyt oraz rejestracja drona, jeśli planujesz go zabrać ze sobą.
Pomiędzy wyspami na Seszelach można poruszać się tylko drogą morską lub powietrzną. Najpopularniejszą opcją są promy Cat Cocos i Cat Rosie. Ceny nie należą do najniższych, ale to i tak najtańsza opcja. Z Mahe na Praslin lata mały samolot linii Air Seychelles. Czasami ceny biletów są porównywalne do promu, więc to także opcja do rozważenia. Najdroższą opcją jest lot helikopterem linii Zil Air. Więcej informacji o transporcie pomiędzy wyspami na Seszelach, jak i na wyspach znajdziesz w moim Przewodniku po Seszelach. Przygotowałam w nim listę polecanych wypożyczalni samochodów na Mahe i Praslin.
Seszele leżą w strefie czasowej odpowiadającej czasowi słonecznemu południka 60°E. Oznacza to, że do czasu polskiego musimy dodać 2 lub 3 godziny (w zależności czy mamy w Polsce czas zimowy czy letni). Przykładowo, jeśli zimą w Warszawie jest godzina 15.00, na Seszelach czas lokalny pokazuje godzinę 18.00. Co ciekawe, na wyspach przez cały rok dość szybko, bo około 18.30 robi się ciemno. Zbliżający się zachód słońca zwiastują latające na niebie nietoperze, które pojawiają się około 2 godziny przed tym zanim zrobi się ciemno.
Na Seszelach są 3 języki urzędowe: język kreolski, język angielski i język francuski. Ostatnie dwa to pozostałości z okresów, kiedy wyspy znajdowały się pod panowaniem Francji i Wielkiej Brytanii jako kolonia.
Flaga Seszeli składa się z pięciu różnokolorowych pasów (niebieskiego, żółtego, czerwonego, białego i zielonego) rozchodzących się z lewego dolnego rogu w kierunku prawego górnego. Reprezentują one dynamicznie kroczący ku przyszłości naród.
Kolor niebieski przedstawia niebo i ocean otaczający Seszele. Żółty to słońce, które daje światło i życie, czerwony symbolizuje mieszkańców i ich determinację w budowie społeczeństwa żyjącego w zgodzie i miłości, a biały pas uosabia sprawiedliwość i harmonię społeczną. Zieleń przedstawia ziemię i środowisko naturalne.
Ceny na Seszelach nie należą do najniższych. Najdroższe są „europejskie produkty”. Warto więc przerzucić się na lokalne jedzenie, czyli ryże. Dania w restauracjach są bardzo drogie (ok. 100-150 zł za os.). Alternatywą są take away’e, gdzie zjecie smacznie i tanio (20-40 zł za os.). Poniżej przykładowe ceny na Seszelach:
Obowiązującą walutą na Seszelach jest Rupia seszelska, która dzieli się na 100 centów. Aby otrzymać rupie na miejscu, trzeba wziąć ze sobą dolary lub euro i wymienić w tutejszych kantorach. Do tego wymagany jest paszport. 1 Rupia seszelska to w przeliczeniu 0,30 złoty. Oprócz rupii, na wyspie można płacić euro i dolarami (tylko papierowymi), a resztę mieszkańcy wydają w rupiach. Tutaj jednak trzeba być ostrożnym, bo potrafią zamotać i wydać (o wiele!) za mało.
Marzysz o podróży na Seszele, ale wycieczka z biurem podróży przekracza Twój budżet? Chciałbyś na własną rękę zorganizować wyjazd, ale kompletnie nie wiesz, jak się do tego zabrać? Właśnie dla Ciebie napisałam Ebook’a Seszele na własną rękę! W przewodniku krok po kroku opisuję, jak zorganizować podróż na seszelskie wyspy bez pomocy biura podróży. Oto, czego dowiesz się z ebooka:
A co poza tym?
i najlepsze:
Zapisz się do newslettera i otrzymuj podróżnicze informacje na swoją skrzynkę mailową.
Masz ochotę na mały reset, najlepiej w pięknych okolicznościach przyrody, ale nie chcesz tracić połowy urlopu na dojazdy? Czarnogóra to strzał w dziesiątkę. Ma wszystko, czego potrzeba na krótki, intensywny wyjazd — i co najlepsze, wszystko jest blisko siebie. Góry wpadające prosto do morza, klimatyczne miasteczka, dzikie zatoczki i punkty widokowe, które robią robotę. A to wszystko w miejscu, które wciąż nie zostało zadeptane przez tłumy.
Czarnogóra to mały kraj z wielkim sercem. Leży nad Adriatykiem, zaraz obok Chorwacji, ale zamiast rozdmuchanych kurortów znajdziesz tu coś bardziej swojskiego. Klimat bałkański, ale z domieszką śródziemnomorskiej lekkości. Ludzie są gościnni, ceny nadal całkiem przyjazne, a jedzenie? Pyszne i konkretne – jak trzeba. Jeśli więc zastanawiasz się, co zobaczyć w Czarnogórze i czy da się ogarnąć coś sensownego w 4 dni — da się, i to z przytupem.
Ten wpis to gotowy plan zwiedzania Czarnogóry samochodem – bez spiny, ale z konkretem. Opowiem Ci, gdzie warto pojechać, co koniecznie zobaczyć, gdzie zatrzymać się na zdjęcia i gdzie dobrze zjeść. A do tego dorzucę praktyczne wskazówki, żebyś nie musiał się głowić przed wyjazdem.
Sprawdź też moją rolkę na Instagramie TUTAJ, aby zobaczyć miejsca, o których mówię w tym wpisie.
Gotowy? No to ruszamy w drogę!
Najłatwiejsza opcja to tanie linie lotnicze. My lecieliśmy Ryanairem z Gdańska do Podgoricy. Lot kosztował około 400 zł za osobę – z plecakiem, więc spokojnie dało się spakować na 4 dni. Tych połączeń jest coraz więcej, więc spokojnie można upolować coś w dobrej cenie, nawet last minute.
Auto to podstawa, jeśli chcesz naprawdę zobaczyć to, co Czarnogóra ma najlepszego. My wypożyczyliśmy samochód bezpośrednio na lotnisku w Podgoricy w firmie Carwizz. Koszt wynajmu na 4 dni to około 500 zł, ale najważniejsze: wzięliśmy dodatkowe ubezpieczenie za około 14 euro za dobę. Dzięki temu nie musieliśmy blokować żadnego depozytu na karcie. Mega wygoda i zero stresu przy oddawaniu auta.
Stan dróg w Czarnogórze jest naprawdę w porządku. Zdecydowanie lepsze niż w Albanii i zaskakująco dobrze utrzymane. Sieć drogowa jest gęsta i pozwala sprawnie przemieszczać się między największymi atrakcjami. Do czego możemy się przyczepić? Droga dojazdowa łącząca Budvę z Kotorem jest w totalnym remoncie, więc czas przejazdu między tymi dwoma miastami jest znacznie wydłużony.
Jedyna opłata drogowa, jaką ponieśliśmy, to przejazd przez Tunel Sozina w drodze powrotnej na lotnisko.
Co do parkowania — w turystycznych miejscach często trzeba zapłacić, ale kwoty są raczej symboliczne - od 1 do 2 euro za godzinę. Najdrożej jest w Sveti Stefan, gdzie za godzinę trzeba zapłacić 4-5 euro w zależności od sezonu. A jak całkowicie za darmo zaparkować w Sveti Stefan, zdradzam w tym wpisie.
Jeśli planujesz trasę podobną do naszej, oto dwa sprawdzone miejsca:
Zanim ruszysz odkrywać górskie serpentyny, urokliwe zatoczki i kamienne uliczki Kotoru, warto poznać kilka praktycznych spraw. Bo choć Czarnogóra to nieduży kraj, to pod względem organizacji podróży może Cię nieźle zaskoczyć – i to pozytywnie!
Tak, Czarnogóra jest bardzo bezpieczna – to jeden z powodów, dla których ten kraj cieszy się coraz większą popularnością wśród podróżników z Polski. My przez cały pobyt nie mieliśmy żadnej nieprzyjemnej sytuacji. W Budvie, Kotorze czy na mniej turystycznych trasach – wszędzie spotykaliśmy uśmiechniętych, pomocnych ludzi. I to nie jest marketingowy frazes – autentycznie, Czarnogórcy są turbo przyjaźni.
Nie oznacza to oczywiście, że można zapomnieć o zdrowym rozsądku. Jak wszędzie, warto mieć oko na portfel w tłocznych miejscach czy nie zostawiać rzeczy bez nadzoru na plaży. Ale to bardziej standardowa ostrożność niż jakaś konieczność.
Jeśli nie wyobrażasz sobie wyjazdu bez stałego dostępu do mapy, Instagrama i wyszukiwania najbliższej piekarni z burekiem, to dobra wiadomość – Czarnogóra ma świetny zasięg.
My skorzystaliśmy z karty eSIM w Revolucie i działała bez zarzutu – szybki internet LTE nawet w bardziej górzystych terenach. Alternatywnie można kupić lokalną kartę SIM, np. w sieci Telenor czy MTEL, w kioskach lub na lotnisku. Pakiet 10 GB kosztuje około 10–12 EUR, co dla wielu będzie bardziej opłacalne niż drogi roaming od operatora z Polski.
Jeśli Twój telefon obsługuje eSIM – to polecamy właśnie to rozwiązanie. 3GB w Revolucie kosztuje 40 PLN. Nam taki pakiet w zupełności wystarczył, a nawet wróciliśmy z niewykorzystanym w pełni.
Choć Czarnogóra nie jest członkiem Unii Europejskiej ani strefy euro, to... płaci się tam właśnie w euro! I to od lat.
Nie musisz więc wymieniać złotówek na żadną egzotyczną walutę. Wystarczy, że zabierzesz euro z Polski albo wypłacisz je na miejscu z bankomatu. Bankomaty są powszechnie dostępne i akceptują najpopularniejsze karty. Uważaj tylko na prowizje – niektóre bankomaty proponują przewalutowanie z niezbyt korzystnym kursem. Wybieraj „withdrawal without conversion”. W większości restauracji, hoteli i większych sklepów bez problemu zapłacisz kartą. Ale w małych knajpach, straganach czy na parkingach – miej zawsze trochę gotówki.
To pytanie pojawia się bardzo często i wcale się nie dziwimy, bo odpowiedź nie jest tak oczywista, jak mogłoby się wydawać. Tak – paszport jest potrzebny, jeśli lecisz samolotem!
Czarnogóra nie należy do strefy Schengen, więc mimo że możesz tam wjechać z dowodem osobistym (np. autem przez Chorwację), to na lotniskach wymagany jest paszport – przynajmniej podczas odprawy i kontroli granicznej. My lecieliśmy z Polski Ryanairem do Podgoricy i paszport był obowiązkowy. Na miejscu nie musisz się nim posługiwać, ale do wylotu bez niego się nie dostaniesz.
Jeśli lubisz zwiedzać w swoim tempie, zatrzymywać się tam, gdzie akurat widok aż krzyczy „zrób mi zdjęcie”, i nie chcesz tracić czasu na komunikację publiczną, to odpowiedź jest prosta: samochód to Twój najlepszy przyjaciel w Czarnogórze.
Plan jest prosty, ale konkretny. Podzieliliśmy Czarnogórę na cztery intensywne dni. Każdy dzień to inne oblicze tego kraju – od górskich widoków po klimatyczne miasteczka z kamienia, aż po wybrzeże, które mogłoby śmiało konkurować z południem Włoch.
Już od pierwszego dnia wiedzieliśmy, że Czarnogóra to był dobry wybór. Gdy tylko opuściliśmy lotnisko w Podgoricy, ruszyliśmy w kierunku miejsca, które od dawna chodziło nam po głowie – Pavlova Strana, czyli punkt widokowy na malowniczą rzekę Rijeka Crnojevića. Jeśli szukasz odpowiedzi na pytanie „Czarnogóra – co zobaczyć na początek?” – to właśnie tutaj powinieneś się udać.
To jedno z tych miejsc, gdzie stoisz, patrzysz i… przez dłuższą chwilę nie mówisz nic. Bo niby widziałeś już różne zdjęcia w internecie, ale w rzeczywistości to wygląda jeszcze lepiej.
Rzeka Crnojevića wije się pomiędzy wzgórzami, tworząc niesamowite zakola, a wszystko to otulone jest zielenią. Latem – eksplozja kolorów, wiosną – soczysta zieleń i mgły nad wodą, a jesienią – ciepłe odcienie pomarańczu. To miejsce wygląda dobrze o każdej porze roku. I uwierz, aparat w telefonie aż się prosi, żeby robić zdjęcia.
Wskazówka: najlepiej podjechać samochodem pod sam punkt widokowy. Miejsce nie jest idealnie oznaczone, więc warto wcześniej wbić w Google Maps: Pavlova Strana Viewpoint. W sezonie nie ma tu tłumów, co też działa na plus.
Po sesji zdjęciowej warto zjechać serpentynami w dół do samej miejscowości Rijeka Crnojevića. To maleńkie, spokojne miasteczko nad rzeką. Znajdziesz tu kilka restauracji i kawiarni z widokiem na wodę – idealne miejsce na kawę albo mały lunch. Nie spodziewaj się tłumów. Raczej cisza, kilka łódek na wodzie i totalny chill.
Można też wykupić krótki rejs po rzece – więc, jeśli masz czas i chcesz zobaczyć okolicę z innej perspektywy, warto.
Drugi dzień naszej podróży to czysta przyjemność – zero pośpiechu, maksimum spacerów i pocztówkowych widoków. Rano ruszyliśmy do Budvy, żeby zgubić się (dosłownie!) w uliczkach Starego Miasta, a popołudnie spędziliśmy w okolicy Sveti Stefan – tej słynnej wysepki, którą widzieliście już pewnie na setkach zdjęć z drona.
Wielu kojarzy Budvę z imprezami i hotelami, ale dla nas najcenniejsza była Stara Budva – czyli niewielkie, zamknięte w murach śródziemnomorskie stare miasto, które momentami przypomina bardziej Dubrownik w miniaturze niż wakacyjny kurort.
Spacerując po wąskich kamiennych uliczkach, co chwila trafiasz na małe galerie, lokalne butiki, klimatyczne knajpki i kościoły, które pamiętają czasy Wenecjan. Są też fragmenty murów miejskich, na które można wejść i spojrzeć na morze z góry. Tylko uwaga – latem bywa tu tłoczno, więc najlepiej przyjść rano albo wieczorem.
Po porannym spacerze w Starej Budvie ruszyliśmy na południe, w stronę Sveti Stefan. To tylko około 15–20 minut jazdy samochodem, ale różnica w klimacie ogromna – tutaj zaczyna się luksus.
Choć kiedyś mieścił się tam luksusowy hotel Aman Resort, dziś wyspa jest zamknięta dla turystów. Ale spokojnie – najpiękniejsze i tak dzieje się na zewnątrz, bo widok na wysepkę to nadal jeden z najbardziej efektownych krajobrazów w całej Czarnogórze. Najlepsze zdjęcia zrobisz z punktu widokowego przy głównej drodze, tuż nad zatoczką (np. okolice Villa Slavica albo punkt panoramiczny na górze).
O Sveti Stefan i historii tego miejsca napisałam osobny, bardziej szczegółowy przewodnik tutaj.
Trzeciego dnia wybraliśmy się do Kotoru – miasta, które łączy klimat średniowiecza z surowością gór i spokojem zatoki. Jeśli lubisz kręte, wąskie uliczki, kamienne domy i zapach kawy o poranku, to pokochasz to miejsce od razu.
Kotor leży w Boka Kotorska, czyli malowniczym fiordzie, który nie bez powodu nazywany jest "najdalej wysuniętym fiordem południa". Już sam dojazd serpentynami daje emocje!
Miasto wpisane jest na listę UNESCO i choć nie jest duże, to można się tam naprawdę zgubić (i to jest jego największy urok!). Przechadzając się uliczkami, co chwilę trafialiśmy na ukryte place, mini kawiarenki i zaułki, które wyglądały jak z filmowego planu.
W centrum znajduje się sporo kotów – dosłownie. Kotor to prawdziwa kocia stolica Czarnogóry. Sklepiki z magnesami z kotami, pomnik kota, a nawet muzeum kotów – serio, miłośnicy mruczków będą w niebie.
Ale najważniejszy punkt dnia to wejście na twierdzę św. Jana. Jeśli jesteś fanem widoków „na wysokości” – to jest punkt obowiązkowy. Przygotuj się na około 1350 kamiennych schodów. Brzmi groźnie? No, trochę tak – ale widok z góry wynagradza wszystko. Widzisz całą zatokę, dachy Kotoru, góry i błękit wody, który mieni się jak w Photoshopie.
Bilet kosztuje 15 euro za osobę (stan na 2025 rok) i można go kupić przy wejściu. My weszliśmy wcześnie rano – około 8:30 – i to był strzał w dziesiątkę. Nie było jeszcze tłumów, a słońce dopiero zaczynało przygrzewać.
Tip: Zabierz ze sobą wodę, krem z filtrem, czapkę i dobre buty – niektóre stopnie są nierówne i śliskie. Spodziewaj się, że może też mocno wiać na górze. Na górze warto zostać chwilę dłużej – odpocząć, popatrzeć na panoramę i po prostu nacieszyć się tym momentem. To jeden z tych widoków, które na długo zostają w głowie.
Na zakończenie naszego czarnogórskiego wypadu zaplanowaliśmy coś wyjątkowego, ale już na totalnym luzie – żeby nacieszyć się klimatem i nie gonić z miejsca na miejsce. Padło na Perast, urocze miasteczko oddalone od Kotoru o jakieś 20 minut jazdy samochodem. Choć malutkie (ma niespełna 400 mieszkańców!), to absolutnie bajkowe.
Tu nie chodzi o „co zobaczyć” – chodzi o to, żeby tu być. Perast ma tylko jedną główną ulicę, ciągnącą się wzdłuż wybrzeża. Spacerując nią, mijasz eleganckie kamienice, zabytkowe kościółki i kilka nienachalnych restauracji z tarasami niemal wchodzącymi do morza. To miejsce, gdzie czas się zatrzymał, a Ty masz ochotę zatrzymać się razem z nim.
Jedną z największych atrakcji Perastu jest możliwość rejsu łódką na Wyspę Matki Boskiej na Skale (Gospa od Škrpjela). To sztuczna wysepka z barokowym kościołem o charakterystycznej niebieskiej kopule, którą widać już z brzegu.
Cena rejsu: 20 EUR za osobę z wypłynięciem z Kotoru.
Czas rejsu: dosłownie 40 minut w jedną stronę, ale wrażenia – bezcenne.
Na wyspie można wejść do środka kościoła i niewielkiego muzeum, ale największą frajdą jest po prostu rozejrzenie się wokół – 360 stopni widoków na góry, wodę i Perast w oddali. Uwaga – w sezonie bywa tłoczno, więc polecamy wybrać się tam rano lub przed zachodem słońca, kiedy wszystko robi się złote i spokojniejsze.
Plan ułożyliśmy w formie pętli, żeby nie robić kilometrów na darmo. Samochód wypożyczyliśmy na lotnisku w Podgoricy, więc stąd zaczynaliśmy i tu wracaliśmy.
Trasa wyglądała tak:
Podgorica ➡ Pavlova Strana ➡ Budva (nocleg) ➡ Sveti Stefan ➡ Kotor ➡ Dobrota (nocleg) ➡ Perast ➡ Podgorica
Dziennie pokonywaliśmy ok. 50–100 km, więc spokojnie dało się wszystko ogarnąć bez pośpiechu. Czarnogóra jest kompaktowa – to jej ogromny atut. Nie marnujesz dnia na jazdę, a zmieniasz klimat co kilka godzin.
Czarnogóra to jeden z tych krajów, które zaskakują już od pierwszego dnia. Mimo niewielkiej powierzchni, oferuje mnóstwo różnorodnych atrakcji – od klimatycznych starówek po spektakularne widoki na góry i zatoki. Ten czterodniowy plan zwiedzania pozwoli Ci zobaczyć najważniejsze perełki: Budvę, Kotor, Perast i kultowy Sveti Stefan.
Dzięki samochodowi możesz wygodnie poruszać się między miejscami i zatrzymywać tam, gdzie widoki zapierają dech. Warto jednak wcześniej dobrze zaplanować trasę i zarezerwować noclegi – zwłaszcza w sezonie letnim.
Czy Czarnogóra jest droga? Nie. W porównaniu do zachodniej Europy ceny są wciąż przystępne – zarówno jeśli chodzi o jedzenie, paliwo, jak i atrakcje.
Czarnogóra w 4 dni to świetny wybór dla każdego, kto szuka połączenia pięknych widoków, plaż, historii i spokoju. I choć na pewno nie zobaczysz wszystkiego, ten plan daje Ci solidną bazę i… apetyt na więcej.